piątek, 26 kwietnia 2013

jak oderwać się od rzeczywistości, czyli kupię trochę czasu - konkursowo

 
A Wy jakie macie sposoby na oderwanie się od  rzeczywistości - od jazgotu codzienności, pracy, obowiązków domowych czy dzieci, aby móc czytać? Wystarczy taka krzycząca zawieszka?:)
 
Najlepszy sposób, taki, który będę mogła wprowadzić do swojego życia zostanie nagrodzony, oczywiście zawieszką, i oczywiście lekturą do niej odpowiednią:)
 
Jako, że ja teraz chętnie wywiesiłabym takową zawieszkę - dodając do niej "przeprowadzam się", "znikam ... na chwilę", konkurs trwa do odwołania.
(dam znać troszkę wcześniej gdyby miał się skończyć)
 
Powodzenia i pomysłowości!!
 
A TU już (w końcu raczej;/) wyniki!

czwartek, 25 kwietnia 2013

czego słucha MAŁGORZATA GUTOWSKA - ADAMCZYK kiedy pisze - czyli jeszcze raz o muzycznych inspiracjach i kolejna odsłona muzycznego cyklu książkowego;)

Dziś w muzycznej odsłonie książkowej przeniesiemy się do Francji końca wieku - barwnej i niezwykłej, dekadenckiej. Dziś muzyka równie piękna, jak książki, które przy niej powstały, klasyczna i wieczna, jak historia, która te książki buduje. Lecz bywa, że gorąca i ostra, jak brazylijska samba i amerykański rock. A to wszystko za sprawą mojego dzisiejszego Gościa - Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk.
Zapraszam!

Nie pamiętam już jak to się odbyło, podejrzewam jednak, że mój mąż kupił pierwszego walkmana podczas swojego stażowego pobytu w Paryżu. Zebraliśmy sporą kolekcję kaset magnetofonowych z muzyką popularną, których jednak nie mogę już sobie teraz przypomnieć.  

To mężowi zawdzięczam kolejne stopnie wtajemniczenia w technikę przenoszenia dźwięku (z czasem pojawiały się u nas discmany, kolejne mp3, wreszcie iPody). Używałam ich niemal do zdarcia tak w autobusie (dojeżdżałam do pracy), jak i podczas pisania.
Początkowo wydawało mi się, że słucham, aby wprowadzić się w nastrój, jednak prawda była nieco inna. Małe mieszkanie i brak możliwości ucieczki od niechcianych dźwięków, komputer, przy którym siedząc niemal dotykałam plecami telewizora, zmusiły mnie do poszukiwania dźwiękowego odosobnienia. Muzyka otulała kokonem dźwięków uporządkowanych, które nie przeszkadzały. Z czasem zrozumiałam, że daje mi też jeszcze coś niezwykle istotnego – energię. 
Moją edukacją muzyczną zajmował się mąż. To on przynosił płyty kolejnych artystów: Basi Trzetrzelewskiej, Mariah Carey, Michaela Boltona, Barry’ego White’a, Kenny’ego G, Michaela Boltona, Whitney Huston.


Moje najnowsze książki, w tym „Cukiernię Pod Amorem”, pisałam już jednak niemal bez słuchawek w uszach, od kilku lat mamy bowiem dom, a ja w tym domu mam swój gabinet. Mogę zatem zamknąć drzwi, odgradzając się od meczów piłki nożnej, które moi panowie oglądają z namiętnością prawdziwych kibiców, filmów ze ścieżką dźwiękową nagraną w systemie Dolby Surround, czy prób zespołu muzycznego mojego syna, kiedy te same kilka taktów piłowane jest tak długo, póki nie nauczę się ich na pamięć.
Czasem zakładam słuchawki, kiedy zatęsknię za jakimś artystą, czasem wkładam jego płytę do odtwarzacza. Dzieje się tak najczęściej kiedy gotuję i tę muzykę mój syn-perkusista nazwał „muzyką z kuchni”.
Tych „ulubionych” wykonawców jest sporo, ale gdybym wśród nich miała wybrać tego, po którego sięgam najchętniej, to byłyby to kolejne płyty Carlosa Santany. Santana towarzyszył mi wiernie podczas pisania „Niebieskich nitek”. Potem dzięki synowi odkryłam zespół Green Day, który wspomagał mnie w pracy nad „220 liniami”. 





Z kompozytorów klasycznych słucham najchętniej Mozarta i Rossiniego. „Cyrulika Sewilskiego” znam już chyba na pamięć.  Pracując nad „Podróżą do miasta świateł” i „Paryżem, miastem sztuki i miłości w czasach belle epoque” odświeżyłam sobie muzykę francuskiego fin de siecle’u, jak choćiażby  Maurice’a Ravela, Gabriela Faurego (polecam „Pavanę” op. 50), Claude’a Debussy’ego (polecam „Popołudnie fauna”), Camille’a Saint-Saensa (polecam zabawny „Karnawał zwierząt”) czy Erika Satie.

 
 
 

 






Uważam, że muzyka jest najdoskonalszą ze sztuk i trochę zazdroszczę młodszemu synowi, który ukończył szkołę muzyczną i przymierza się do studiów w tym kierunku oraz mężowi, który potrafi grać na gitarze, perkusji oraz na keabordzie.  Te wszystkie instrumenty są w naszym domu. Mamy też marakasy i to jest jedyny instrument, któremu po krótkim treningu, być może byłabym w stanie sprostać…   
 
Dziękuję Pani Małgorzacie za tę wzruszającą podróż w przeszłość, jak i w nieznane mi tereny.
Dziękuję!


Czego słucha Magdalena Pioruńska
Czego słucha Małgorzata Warda

piątek, 19 kwietnia 2013

czego słucha MAGDALENA PIORUŃSKA kiedy pisze - czyli kolejna odsłona muzycznego cyklu książkowego;)

Kiedy poprosiłam Magdę o opowiedzenie mi o tym, czego słucha kiedy pisze zdziwiła się stwierdzając, że z niej taka nieopierzona pisarka. Ha! Iluż niespełnionych pisarzy, marzących o własnym piórze chciałoby być równie nieopierzonym? Ileż pięknych łabędzi wyrosło z szarych kaczątek!? Magda! Twoje pióro dzierżysz już w dłoni - piszesz, więc jesteś (tu):)
Zapraszam do wysłuchania muzycznych inspiracji Autorki nietuzinkowej. Mitologiczne Opowieści z Zoa nie zdarzają się często, a co do nich inspiruje?
 
Czego słucham, kiedy piszę? Naprawdę ciężko stwierdzić, bo zazwyczaj staram się nie skupiać na muzyce. Wtedy najmniejsza rzecz może mnie rozproszyć. Zresztą w trakcie pisania muzyka nie gra dla mnie żadnej roli, ponieważ pochłania mnie świat, który tworzę. Jest jednak kilka piosenek, bardzo kojarzących się z moimi postaciami. Bowiem muzyka jest dla mnie ważna na etapie kreacji, umieszczenia bohaterów w konkretnych scenach, malowaniu w głowie obrazów, przelewanych później na papier.
 
Numerem jeden na pewno będzie jedna z najnowszych piosenek Lany Del Rey Ride przede wszystkim dlatego, że ma naprawdę cudowne słowa i paradoksalnie najbardziej podobają mi się fragmenty, które piosenkarka opowiada, a nie śpiewa. Zawierają w sobie unikalny przekaz, sprowadzający się do przekonania, że bez samoświadomości i poczucia wolności nie jesteśmy w stanie żyć odważnie i bez kompleksów. Taka postawa odpowiada wielu moim bohaterom. Kiedy myślę o Opowieściach z Zoa Ride chyba najbardziej pasuje do głównego antagonisty w tej historii – Lucyfera, z jednej strony zdeklarowanego libertyna, bezwzględnie skupionego na sobie, a z drugiej osobę pozbawioną strachu przed opinią innych. 
Poza tym ten konkretny cytat z piosenki natchnął mnie do wielu pozytywnych zmian w życiu. Może i dla Was będzie inspiracją:

Who are you? Are you in touch with all of your darkest fantasies?
Have you created a life for yourself where you’re free to experience them?
I have.
I am fucking crazy. But I am free.

 


To ciekawe. Wybieranie moim ulubionych, twórczych piosenek uświadomiło mi właśnie jak ważna jest dla mnie wolność. Numer dwa to kompozycja Dido No freedom. Ta piosenka opowiada o tym, że prawdziwa miłość opiera się na pozostawieniu tej drugiej osobie wolności. Wolność to miłość, a miłość to wolność. Ostatnio Dido towarzyszy mi przy tworzeniu relacji między kochankami, więc sądzę, że doskonale wpisała się w klimat. J Poza tym piosenkarka ma boski, delikatny głos. Sam jego dźwięk sprawia, że zaczynam błądzić myślami w obłokach. J


Zmieniamy teraz nastrój i przenosimy się do okrutnego świata Django. Zapewne wszyscy znacie ten najnowszy film Quentina Tarantino. Byłam na nim w kinie i poza fenomenalną kreacją Leonardo Di Caprio największe wrażenie zrobiła na mnie muzyka, przewijająca się w tle. Oczywiście najbardziej uwiodła mnie kompozycja Freedom, ale żebyście nie mieli o mnie wyobrażenia, że mam na tym punkcie fiksację J, tym razem polecam utwór: Who did that to you?, który przekazuje przyczajony niepokój i drapieżność, ukryte pod gęstym lenistwem akompaniamentu. Całość świetnie wpasowuje się w moje sceny wojennych potyczek bądź krwawej zemsty w Zoa. Słuchacz zastyga w oczekiwaniu na najgorsze i tak już pozostaje do finału tej kompozycji.   

 
 
Kolejny utwór jest dla mnie inspirujący na dwóch płaszczyznach: muzycznej i wizualnej. Elektryzujący głos szwedzkiej wokalistki świetnie koresponduje z obrazami przedstawionymi w teledysku. What else is there? Royskopp. W trakcie jego trwania zawsze wyobrażam sobie daleką podróż moich bohaterów albo lot balonem między chmurami. J
 
 
Na zakończenie moja absolutnie ulubiona piosenka. Przede wszystkim ze względu na pozytywny ładunek, który ze sobą niesie, ale też jej fragment: Poznać wszystkie diabły, anioły, elfy, strzygi i upiory. J Ja znam co najmniej połowę tego zacnego towarzystwa. I to osobiście. ;)
Siedzę na ławce, patrzę na słońce. Chyba już dzisiaj nigdzie nie zdążę. Chyba już nigdy nie będzie lepiej. Nie będzie dobrze, więc się nie spieszę…
 
 
Tym optymistycznym akcentem kończę moją muzyczną podróż i jak zwykle serdecznie zapraszam do Szuflady. J Mamy ostatnio kilka ciekawych projektów, które na pewno Was zainteresują, jak chociażby Szuflada Literacka- spotkania z autorami. Najbliższe już 22 kwietnia w Opolu z moją poprzedniczką Małgorzatą Wardą. Warto wpaść do Opola. ;)
 

 
Czego słucha Małgorzata Warda
Czego słucha Małgorzata Gutowska - Adamczyk

czwartek, 18 kwietnia 2013

cztery opowiadania, dwie opinie i Dwie kobiety czyli Lessing podzielona i tym razem z opowiadaniami


Ten zbiór opowiadań mogłabym polecić zarówno rozpoczynającym przygodę z prozą Doris Lessing, jako dobry start do całego jej dorobku, jak i wiernym jej czytelnikom – tu jako doskonałe uzupełnienie tego, co już znają. Bo czeka ich ogromna niespodzianka!
Zbiór zatytułowany Dwie kobiety składa się z czterech opowiadań. Czterech jakże różnych – zarówno od siebie, jak i od tego, co wcześniej oferowała nam Autorka. Opowiadania różnią się od siebie tak mocno, iż można pomyśleć, że każde z nich napisał ktoś inny.
Tytułowe opowiadanie Dwie kobiety to arystokratyczna wersja związków kazirodczych. Znane na całym świecie kobiety – sportsmenka i artystka – przyjaciółki od dzieciństwa nie mogą istnieć niezależnie. Żyją jakby były jednym organizmem, jakby istnienie jednej powodowało istnienie tej drugiej. Do tego stopnia, iż kobiety potrafiły – w dorosłym życiu – poświęcić swoje małżeństwa, opuścić mężów aby być blisko siebie. Kochanki? Otóż nie. To tylko taka zwodnicza myśl, jedna z tych podejrzanych, które rodzą się w wyobraźni czytelnika, od pierwszych obrazów pojawiających się w opowiadaniu. Plaża, słońce, dwie starsze panie, przystojni młodzi mężczyźni, małe dziewczynki, i tylko brakujący element – brak dwóch młodych kobiet, mam dziewczynek. I już krąży na jasnym niebie jakaś myśl podejrzana, szum fal niesie coś niedobrego… 

Kolejne opowiadanie Wiktoria i Staveneyowie to historia dziewczynki, opuszczonej przez rodzinę – ojca, który nie bardzo chyba kwapił się do wychowywania córki, zmarłą matkę i chorującą ciotkę. Opuszczonej pod szkołą w deszczowy dzień, dzień, który wszystko zmieni w jej życiu. Dobrzy ludzie, piękny dom, marzenia o bogactwie, pierwsze zauroczenie, miłość, dziecko, cały czas zawieszenie w marzeniach … wszystko mogłoby ułożyć się nawet całkiem miło, ale dziewczynka jest czarna. Pseudotolernacja, rasizm – wszystko na pokaz.
 

I tu mogłabym zakończyć przybliżanie zbioru Doris Lessing, bo o ile dwa pierwsze opowiadania bardzo mnie zainteresowały i wciągnęły, przypominając nieco znaną mi wcześniej twórczość Autorki, o tyle z dwoma kolejnymi było gorzej.
Przyczyna przypominało mi raczej Rok potopu Margaret Atwood, a ten z kolei nie jest też moją ulubioną powieścią tej Autorki. W Przyczynie za dużo – jak dla mnie – fantasmagorycznych wymysłów, które może nie do końca są fantasmagorią, ale na pewno są nie w moim guście (coś jak książki Pratchetta – niby życie, ale utkane z innych nici). I kolejne – Dziecko miłości - trochę przypominające Odpowiednie małżeństwo (czyli drugą część Dzieci przemocy Doris Lessing) ale w tej skoncentrowanej formie, jaką jest opowiadanie – dla mnie – nie do końca do strawienia.
Podsumowując jednak – zbiór opowiadań Dwie kobiety, dla kogoś kto lubi spotkania z prozą Lessing wart jest lektury, nawet gdyby miała ona ograniczyć się tylko do dwóch pierwszych. Podkreślam jednak, że opinia na temat dwóch pozostałych to moje subiektywne zdanie na ich temat, i nie oznacza ono, iż to opowiadania gorsze pod jakimkolwiek względem. Myślę, że z tego zbioru każdy znajdzie coś dla siebie, może tez zdarzy się tak, że nie od razu zachwyci się całym zbiorem, ale po czasie da szansę innym opowiadaniom (tak, jak mam nadzieję, zrobić to ja).  

wtorek, 16 kwietnia 2013

rebusy, wyprawa na grzyby, której nie było, i pierwsza dwója - czyli nasze pierwsze spotkanie z książką Grzegorza Kasdepke



Biorąc do ręki książeczkę Grzegorza Ksdepke Z piaskownicy w świat nie pomyślałam, że spotka mnie tyle przyjemności. Po pierwsze - pisana jest ona jak rebus, obrazkami, które wplecione w tekst tworzą całość, jednocześnie będąc małą zagadką uczącą małego czytelnika nowych słów. Nawiasem mówiąc – i to pierwsza z przyjemności z przeszłości - te właśnie wplatane w tekst obrazki były powodem mojej pierwszej w szkole dwói (i nie wstydzę się tu o tym pisać, bo uczeń bez dwói … to po pierwsze, a po drugie – nieuczciwością mnie polskiego nie nauczą). Otóż historyjka, którą mieliśmy za zadanie przepisać w domu opowiadała o wakacjach – co było napisane w pierwszej osobie, czyli tak jak bym ja opowiadała o swoich wakacyjnych przygodach – i jak dziś (choć było to x lat temu) pamiętam, że tekst był taki:
„chodziliśmy do lasu (tu obrazek lasu) i zbieraliśmy grzyby (tu obrazek grzybów)” – jako, że wycieczek do lasu, w szczególności do lasu po grzyby nie cierpię od urodzenia do dziś, zadania domowego nie napisałam (nie skończyłam) gdyż kłamać nie będę – takie były moje wyjaśnienia, jednak pedagog – no bo w końcu nauczyciel niby nim jest - moją szczerość nagrodził pałą;/
Stąd moja wielka radość (bo ta dwójka śmieszy mnie – szczególnie dzisiaj) z książeczki Grzegorza Kasdepke pisanej właśnie w ten sposób.
Druga radość to fakt, iż jest to jedyna książeczka, przy której moje zasłuchane dziecko usypia!! Najpierw wsłuchuje się z wielkim zainteresowaniem w oczach, następnie zasypia z błogim uśmiechem na ustach. I czytamy sobie Z piaskownicy w świat na wyrywki – bo tak można. Mamy swoje ulubione „podróże” – do Arabii Saudyjskiej, Chin czy Włoch, i fragmenty, które szczególnie nas interesują i bawią.

Bo Z piaskownicy w świat to wymyślone wyprawy Krzysia, Natalki i Jasia do różnych krajów. Te wyprawy, w których dzieci stają się królami, wielbłądami i bogatymi szejkami arabskimi, a kałuża morzem uczą wielu ciekawych rzeczy o świecie. Na przykład tego, że w Hiszpanii uwielbiają grać w piłkę, że w Chinach dużo ludzi jeździ na rowerze, a z wełny lam robi się ponczo.
Jestem zauroczona książkami Grzegorza Kasdepke i – to, co napiszę teraz będzie być może komiczne – pragnę przeczytać je kiedyś wszystkie! I myślę, że nie będzie to infantylność i egoizm mamusi, bo mój Syn Z piaskownicy .. też z rąk nie wypuszcza;)
 
Zdjęcia pochodzą z książki. Ilustrowała Iwona Cała.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

mało nas do pieczenia chleba - czyli radość czytania i czerpania

Najlepszy jest zapach chleba, smak soli i miłość dzieci.
Pisząc o tej książce chciałabym zacząć od wielu westchnień zachwytu, które towarzyszyły mi przez cały czas jej czytania, dodać do tego szczyptę smutku, który towarzyszył zamknięciu ostatniej strony, i garść uśmiechu, nieschodzącego z moich ust przez cały czas lektury. I chociaż Recepta na miłość to niby romans, a niby romanse to absolutnie to, co lubię najmniej, to nie wyczułam w książce Barbary O’Neal nuty romantycznej. Jedyna słodycz jaka przewija się w Recepcie … to słodycz wypieków, które niebezpiecznie dominują w powieści. Nawet wszechobecny zapach chleba zdaje się unosić z jej stronic, i powoduje nieodpartą chęć skorzystania i wypróbowania każdego pojawiającego się przepisu.
Czterdziestoletnia dziś Ramona jest właścicielką piekarni, która choć przynosi jej radość i spełnienie, w dobie kryzysu nie prosperuje najlepiej. Jednak Ramona ma wielkie serce do chleba, który - jak sama mówi - uratował jej życie.
Dwadzieścia pięć lat temu Ramona była w ciąży. Jej świat właśnie się zawalił, plany legły w gruzach, a zawiedziona matka odwróciła się od dziewczyny. Nawet ojciec dziecka okazał się nieodpowiedzialny. Zdaniem Ramony dalsze życie wówczas nie miało sensu. Ramona, i jej mające pojawić się dziecko jakby za karę zostają wysłani na wakacje do ekscentrycznej ciotki. Tam, początkowo niepogodzona ani ze swoim stanem, ani zesłaniem Ramona zaczyna dojrzewać, niczym zakwas na chleb, pielęgnowany przez ciotkę. Jedno zanurzenie rąk w miękkim i pulchnym cieście powoduje u Ramony diametralną zmianę w spojrzeniu na przyszłość. I jest jeszcze coś, a raczej ktoś, kto ją zmienia, i niekoniecznie jest to dziecko, które ma się narodzić. 
 
łatwa do upieczenia bagietka według przepisu Ramony - w piekarniku
bagietka na śniadaniu
słoneczny chleb z miodem i bakaliami według przepisu Ramony - to ciemne to miód, który się karmelizuje
 
słoneczny chleb Ramony z herbatą
 
łatwy pain au chocolat według przepisu Ramony, w tle inna inspirująca książka, którą Ramona też by pewnie przeczytała;)
 
Dziś, po dwudziestu pięciu latach Ramona nadal kocha chleb, upatrując w wyrabianiu ciasta metodę na pozbycie się wszelkich smutków – a tych życie Ramonie nadal nie szczędzi – i z wielką miłością i radością oddaje się swojej pasji i rodzinie. Rodzinie, którą tworzy jej córka, spodziewająca się dziecka – pierwszego wnuka Ramony, mąż dziewczyny, o którego życie kobietom przychodzi walczyć i przyszywana wnuczka, której sens życia i miłość – których w życiu tej ostatniej zabrakło - wpoi Ramona.
Jest też ta inna strona miłości, stary przyjaciel, który pojawia się jak sen, przez który nie chcemy budzić się, ale śnić go dalej siłą zamykając oczy aby nadal trwał. Przyjaciel Ramony, który przynosi miłość dla której warto było przechodzić wszystkie smutki. „Ten od swetra”.
Czytając książkę Barbary O’Neal skupiłam się raczej na wątku kulinarnym, poszukując w niej inspiracji. I to właśnie znalazłam, a przy okazji – ciepło świata, który chciałabym aby mnie otaczał - świata bezinteresowności, przyjaźni – szczerej i oddanej, i radości z najmniejszych drobiazgów. Wracając do inspiracji kulinarnych – moja książka Recepty na miłość rozlatuje się już, tak intensywnie ją używałam w kuchni. Po tym, w których miejscach rozpad jest najbardziej widoczny można domniemać, które przepisy i dania sobie upatrzyłam. To dania, które - podobnie, jak cała książka O.Neal - dają uczucie słońca, wywołują uśmiech na ustach … i pachną niewiarygodnie! Można sobie tylko wyobrażać, jak pachniałaby książka, gdyby można było przenieść wszystkie zapachy pieczonych przez Ramonę chlebków, ciastek i ciasteczek.
Recepta na miłość smakuje wybornie – rześko, jak świeży chlebek, z chrupiącą skórką, skrywający w sobie pokłady przyjemności i ukojenia. Takie powinny być książki kulinarne, takie powinny być książki wiosenne.
 
Cytat pochodzi z książki.
Zdjęcie okładki: Wydawnictwo Literackie.
 
 

piątek, 12 kwietnia 2013

czego słucha MAŁGORZATA WARDA kiedy pisze - czyli zaczynamy nowy, muzyczny cykl książkowy;)

No dobrze - stało się! Stratujemy!!! Z nowym (mam nadzieję długofalowym) cyklem. Tym razem będzie muzycznie, ale jako, że szeptem, szelestem to przede wszystkim blog książkowy, a książki to dzieła pisarzy, będzie muzycznie za sprawą piszących czyli  CO SŁUCHA AUTOR KIEDY PISZE?

Zaczynam od Małgorzaty Wardy, gdyż wśród pisarzy osoba Gosi jest mi najbliższa, gdyż właśnie jestem świeżo po lekturze Jak oddech - i strasznie byłam ciekawa, jaka muzyka towarzyszyła Jej pisaniu (bo przecież - jak w każdej książce Małgosi - dużo w niej muzyki), gdyż ... tak, przyznaję natchnęła mnie do tego cyklu wypowiedź Elif Shafak, którą przeczytałam na fejsbukowym profilu ProzaK. Nie żebym nie spodziewała się takiej muzyki po Shafak - jakoś mi pasuje ta ostra muzyka do niej, ale czy zaraz do pisania np. o sufim? To mnie zadziwiło! I właśnie dlatego chciałam pozadziwiać się - może - kolejnymi inspiracjami rodzimych pisarzy.
Starujemy!

Mail Małgosi z Jej listą mnie poderwał, i gdyby nie śpiący Syn zrobiłabym głośniej, a najchętniej zabrałabym się za lekturę Jej książek raz jeszcze, z tym, że teraz towarzyszyłaby mi muzyka.

Gosia pisze i słucha tak:

"To, czego słucham, zależy od sceny, nad którą pracuję w książce. Najczęściej do działania popycha mnie "30 seconds to Mars" "Clouser to the edge" albo Muse "Follow me". Jeśli ma być intymnie i romantycznie w książce, wrzucam do odtwarzacza The Pixies "Where is me mind" albo Bruno Marsa "Talking to the Moon".
Zdecydowanie jednak w moim odtwarzaczu rządzi Jared Leto i jego Marsi "



To utwór, który kojarzy mi się z czasem spędzonym nad "Dziewczynką, która widziała zbyt wiele". Pamiętam, że wiele jeździłam wówczas na rowerze, albo grałam w kosza ze słuchawkami od iPODa w uszach. I słuchałam właśnie tego utworu. Zawsze wtedy myślałam o szczęśliwym zakończeniu dla bohatera powieści, Aarona. I jakoś nigdy tego zakończenia mu nie podarowałam.


Bruno pojawił się ostatnio w moim odtwarzaczu mp3, kiedy zabrałam się za pisanie powieści fantasy. Piszę i słucham go.


To utwór, który przyświecał mi, kiedy pisałam miłosne sceny w powieści "Jak oddech". Jest w nim magia, przestrzeń, jakieś wielkie przyciąganie i właśnie to chciałam widzieć u moich bohaterów.


The Muse to stary zespół, który towarzyszy mi właściwie przy każdej książce. Jednak najlepsze według mnie sceny w mojej powieści fantasy, która - mam nadzieję - ujrzy światło dzienne, powstały właśnie przy tym utworze.


To wspaniały utwór i wspaniały zespół. Kocham wokalistę, Jareda Leto. Jego muzyka uczestniczyła w powstawaniu "Jak oddech" oraz w trasie związanej z promocją "Dziewczynki, która widziała zbyt wiele". Ten zespół to czysta energia i to jak wysokiego gatunku!


A teraz wszystkich proszę, żeby zgłośnili swoje odtwarzacze i poddali się temu szaleństwu, które zaraz usłyszą. Żadna piosenka tak mocno nie kojarzy mi się z bohaterami mojej powieści "Jak oddech". Słuchałam tego niemal bez przerwy, gdy powstawał "Oddech", a i teraz, gdy wrzucę sobie ten utwór w odtwarzaczu, od razu widzę Staszka i Jasmin i na ustach maluje mi się szeroki uśmiech.

I jak się Wam słuchało? Macie chęć czytać Dziewczynkę ... i Jak oddech raz jeszcze? Ja tak;)! Jestem też ciekawa jeszcze, czego słuchała Małgosia pisząc Środek lata - moją ukochaną, ulubioną i jedyną w swoim rodzaju książkę Małgosi? Ja słyszałam - czytając ją - szum fal i drzew na wydmach, i bicie swojego serca!



Czego słucha Małgorzata Gutowska - Adamczyk
Czego słucha Magdalena Pioruńska
Czego słucha Renata L. Górska


czwartek, 11 kwietnia 2013

początki opętania, czyli raz jeszcze moja przygoda z Gombrowiczem na nowo

Wiem, wiem chciałoby się zanucić "ale to już było" ... obiecuję, że dalej będzie jak w piosence Maryli Rodowicz "i nie wróci więcej". Dziś niestety nie mogłam się oprzeć aby nie przenieść tej notki w to miejsce, bowiem w ciągu najbliższych kilku tygodni będą pojawiać się na blogu kolejne o książkach Gombrowicza. Przenosząc tekst o Opętanych będę miała wszystko na temat w jednym miejscu. Na Szeptem, szelestem Gombrowicza znajdziecie jeszcze pod tym linkiem.
 

Zastanawiam się od czego zacząć? Czy od tego, że okrutnie się boję, że nie mogę skupić się na pisaniu, bo zerkam na ciemne kąty w domu i wypatruję wyimaginowanych strachów? Czy od tego, że Gombrowicz mnie zaszokował, zadziwił i … to w ogóle nie Gombrowicz? Opętanych wzięłam z półki w przypływie … znudzenia (to tak jak z prze…jedzeniem – delikatnie mówiąc – kiedy zjadłoby się jeszcze COŚ, choć brzuch – też jestem delikatna – pełen). I jakież moje zaskoczenie!? To jest romans …twe kryminał … yyy horror! No tak, bo to jest wszystko w jednym.
Niewielki pensjonat prowadzony przez Maję Ochołowską i jej matkę, z jego okien widok na przerażający zamek w Mysłoczy. W tymże zamku obłąkany książę Holszański, który obłąkanie to odziedziczył po swoich przodkach (czyżby?). Do pensjonatu przyjeżdża Marian Walczak vel Leszczuk, który ma być osobistym trenerem Mai w tenisie. Jako, że chłopak to młody, pewny siebie (zbyt pewny) szuka przygód, które nadarzają się w związku z bliskością osobliwego zamczyska. Zamek, jak na kilkusetletni obiekt przystało ukrywa w swoich komnatach, nie tylko bogactwo dzieł sztuki, których notabene pilnuje narzeczony Mai – Henryk Cholawicki, ale i tajemnice. Na ukryte przed oczami postronnych osób obrazy, meble i inne bogactwa zamkowe łasi się także profesor historii Skoliński, który także gości w pensjonacie Pań Ochołowskich. Jego rzekomy wypoczynek jest tylko pretekstem do zwietrzenia szansy na wzbogacenie się o cenne obiekty muzealne. Jednak wypłynięcie wspomnianej tajemnicy znosi sprawę muzeum na dalszy plan. Tajemnica owa, związana ze „starą kuchnią” dotyczy przeszłości księcia i … ruszającego się ręcznika. Owy ręcznik przyprawia Leszczuka i Maję (jak i wcześniejszych bywalców starej kuchni) o utratę zmysłów, pociągając za tym szereg przedziwnych wydarzeń. Nie tylko groza wyglądająca z okien zamku pozbawia tych młodych ludzi zdrowego rozsądku ale też chyba uczucie rodzące się między nimi. Gombrowicz bowiem do całej grozy powieści dołączył także temat miłości rodzącej się między młodą panną z dobrego domu a prostym chłopakiem. Tajemnicze jest też rzekome obłąkanie starego księcia, wiązane przez pozostałego ze służby zamkowej Grzegorza z przeszłością księcia. Przedziwne zrywy z permanentnego raczej snu następcy, nocne wędrówki po korytarzach zamku i koszmary zwieńczone krzykami „Franio!, Franio!” wraz z całym otoczeniem tworzą tchnący grozą klimat powieści. Lektura Opętanych jest też swoistą przygodą, bo zwiedzając wraz z bohaterami powieści ciemne komnaty i zawiłe korytarze zamku można ze strachu drżeć, zagryzając paznokcie - tak udziela się ta atmosfera. I choć każdy stara się racjonalnie wytłumaczyć sobie fakt ruszania się ręcznika, nie sposób obojętnie patrzeć na własne, wiszące w kuchni. Tajemnica księcia (nie chcę zdradzać choćby jej najmniejszego rąbka, bo to kluczowy aspekt powieści) dosłownie zjada nerwy bohaterów Gombrowicza, sprawia, że włosy stają im na głowie, a usta czernieją tajemniczą siłą. Nikt z odważnych, który przestąpił próg starej kuchni nie wyszedł z niej o zdrowych zmysłach, nikt już nigdy po wizycie w niej nie był taki sam. A Marian i Maja po konfrontacji z opuszczonym dawno pomieszczeniem przestali odróżniać jawę od snu i kontrolować swoje działania.

Tę powieść Witold Gombrowicz początkowo wydawał w odcinkach na łamach kilku dzienników pod pseudonimem Z. Niewieski. Dopiero trzydzieści lat później, czyli w roku 1968 przyznał się do jej autorstwa (a właściwie ostateczna wersja, uwzględniająca zaginione uprzednio zakończenie została wydana w roku 1990!!)  Historia obłąkanego księcia,  opisana jako zwykły kryminał z gotyckimi elementami i nutą romansu była wyrazem przekory jej autora. Gombrowicz dręczony własnym stylem, który dołączał raczej do miana artystycznego, pragnął „puścić się w taniec z pospolitą” (tak pisał do Bruno Schulza sugerując jemu to samo) planuje napisać powieść sensacyjną po to, żeby – jak pisze – „zarobić kupę forsy”. Jednakże w rzeczywistości chodziło o stworzenie nowej literatury i „otwarcie nieznanych terenów duchowej ekspansji”. Rzeczywiście Opętani to – patrząc na dorobek literacki Witolda Gombrowicza – zupełnie nowy nurt (stąd być może ta porażająca odmienność od pozostałych książek, które wyszły spod jego pióra).

Opętani przez krytyków oceniana jako kicz, to powieść przerażająca nawet jeśli nie leje się krew (a może tym bardziej), nawet jeśli myślimy racjonalnie i nie wierzymy w ruszające się ręczniki, pisane na ścianie przesłania, tajemnicze morderstwa i inne dziwne historie. Nawet jeśli jesteśmy sceptykami to i tak Gombrowicz gwarantuje nam to, że się przestraszymy i uwierzymy. Tym bardziej chyba, że Opętani wciągają niczym stara kuchnia, opanowują umysł niczym choroba, powodują utratę zmysłów. Opętują! Brawo!!


J. Franczak, Mezalians [w:] W. Gombrowicz, Opętani, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011.

W. Gombrowicz, Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011. 

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Książka o wsi dla dzieci, o wsi dla dorosłych dość niesmacznie, moje isnpiracje, a także ciasta i coś można wygrać!

 

Chcielibyśmy posiadać już takie zdolności aby książeczkę Zwierzęta na wsi móc wykorzystać pełni – bowiem oglądanie jej (które na razie musi nam wystarczyć) jest jak powiedzenie „byłem na wsi” podczas gdy zwyczajnie przejechało się przez nią samochodem. Wyklejanki, kolorowanki, możliwość wykonania papierowych elementów (np. maski na buźkę) quizy, zagadki … wszystko to jest świetną zabawą, którą można dawkować sobie przez kilka tygodni, jak prawdziwe wczasy agroturystyczne. Książeczka Emily Stead to nie tylko zabawa ale przede wszystkim nauka, a jak wiadomo nauka przez zabawę to najlepsza rzecz pod słońcem. „Miastowe” dzieci mogą poznać z niej świnki, krówki, i wszelkie ptactwo z zagrody – ich zwyczaje, to, co jedzą, jak się zachowują. Szkoda tylko, że książeczka o wsi nie powstała dzięki pracy polskiego autora, bo w końcu Polska (podobno) wsią stoi. Tak, czy owak ta pozycja jest magiczna do tego stopnia, że ja muszę powstrzymywać się od zepsucia zabawy Synowi, który do książki dopiero dorasta.




Przy okazji tej książeczki o wsi dla dzieci chciałabym jeszcze szybko wspomnieć inną książkę poruszającą wiejskie klimaty, książkę, którą przeczytałam już jakiś czas temu – tym razem jednak dla dorosłych i tym razem bez specjalnych zachwytów. Brudna robota – nie uwiodła mnie, jak inne tytuły z serii Dolce Vita Wydawnictwa Czarne. Może dlatego, iż - również jak to miało miejsce w innych tytułach - i przy tej spodziewałam się przepysznych przepisów, smakowitych treści i zachęcających opisów. Niestety – nic bardziej mylnego – Brudna robota Kristin Kimbal doskonale oddaje tytuł tego, o czym jest książka. To prawdziwa historia prawdziwej miłości - miłości dziewczyny, której praca za biurkiem i równie „biurkowe” życie można porównać do sterylnych warunków. Dopiero miłość, jak przysłowiowy grom z nieba sprawia, że ta wyskakuje ze swojego czystego pachnącego i przewidywalnego życia, prosto w objęcia …. no właśnie - nie tylko ukochanego. Krowy, świnie, błoto, ciężka praca (często za ciężka wydawałoby się jak na kobietę) … ale cóż, wytrwała, o czym można przekonać się też włączając Internet. To by były wszystkie zachwyt – nad autorka i jej siłą – dla tej książki. Niestety, poza tym nic mnie nie wciągnęło, nie zauroczyło (wciąganie opornej krowy na kipę samochodu, dojenie o świcie i przerzucanie gnojówki nie dla mnie). Nie znalazłam też przepisów dla siebie, nie zgłodniałam – a tego oczekuję po Dolce Vita.



Bardzo lubię książki które mnie inspirują kulinarnie, szczególnie jeśli są to takie książki, po których wcale się tego nie spodziewam, czyli nie koniecznie kucharskie. Najbardziej lubię, kiedy inspiruje mnie beletrystyka, w której znajduję smakowite przepisy. Właśnie czytam Receptę na miłość Barbary O’Neal i jestem tak zachwycona książką, że w moim mniemaniu nie jest ona ani w najmniejszej cząsteczce romansem, a książką pachnącą chlebem, ciastem i miłością ... do tego, co lubi się robić najbardziej. W przypadku bohaterki O’Neal – do gotowania. Dość powiedzieć, iż Receptę mam od kilku dni, a jej strony już wypadają po tym, jak eksperymentuję z książką w kuchni!

Na mojej półce w kuchni stoi kilka takich książek – powieści, w których zaznaczone mam wypróbowane przepisy!  A jakże - wypróbowane – bo z takimi przepisami natychmiast eksperymentuję. Właśnie słoneczny chlebek Ramony (bohaterki książki Brabary O’Neal) piekłam już kilka razy! I to właśnie ta książka i ten pyszny chlebek zainspirował mnie do zorganizowania spotkania w mojej bibliotece. Spotkania, którego tematem przewodnim będą właśnie powieści inspirujące kulinarnie. Chciałabym to spotkanie zapalonych bibliofilek urozmaicić wizytą autorki takowej książki, niestety przychodzą mi na myśl tylko autorki zagraniczne. Znacie może jakąś polska pisarkę, której książka zainspirowała Was, albo mogłaby zainspirować do udania się do kuchni w celach upichcenia czegoś? Jeśli znacie podzielcie się proszę ze mną. Najciekawszy komentarz czeka książkowa nagroda;)
Te moje poszukiwania kuchenne zaprowadziły mnie w nocy na mój ulubiony blog kulinarny Whiteplate, a stamtąd niedaleko już do włączenia piekarnika. Właśnie delektuję się zapachem i smakiem ciastaczekoladowego;)
Będąc w temacie kulinarnych inspiracji – w ten weekend poznałam nowy inspirujący adres – a jakże – wykorzystany już także – który pewnie stanie się jednym z moich ulubionych adresów, pod jaki będę zaglądać, aby zając moje spragnione sprawiania słodkich (i nie tylko) radości dłonie. Tarta wyszła wyborna! Dziękuję Pani M., która przesłała mi ten adres:)!
No i ciastem, które piekę dosłownie co chwilę, moim numerem jeden ostatnich dni jest to oto superczekoladowe (bo wzbogacone przeze mnie kawałkami gorzkiej czekolady) ciasto zwane - przekornie* - ciastem awaryjnym!
Smacznego Wam życzę w udanych próbach kulinarnych i pamiętajcie o nazwiskach autorek, które wplatają w swoje powieści przepisy.
 
 *przekornie - bo u mnie nie pojawia się awaryjnie, a cyklicznie raczej;)
 zdjęcia okładek książek pochodzą ze stron Wydawnictw
 


 

piątek, 5 kwietnia 2013

w zabójczo pięknej księgarni - Severina, Rodrigo Rey Rosa



Severina – książka tyleż piękna, ile niebezpieczna. O pięknie książki Rodrigo Rey Rosy jeszcze będzie, a w kwestii niebezpieczeństwa takie sobie wypunktowałam jego przejawy: otóż po pierwsze przez całą jej treść przewijają się książki, nurzamy się dosłownie w nich. Książki w Severinie „atakują” z każdej strony – w księgarni bohatera (i narratora) Entretenida, w całodziennym ich czytaniu tegoż bohatera i Anny, wreszcie w torbach i kieszeniach tej ostatniej. Otaczają czytelnika, osaczają. Z tego ich wszędobylstwa powstała u mnie „przyboczna” lista tytułów i autorów ciekawych, których chciałabym przeczytać. Lista wygląda mniej więcej tak:

Rozmowy alchemików, Jorge Riechmann

Frederick Rolfe,

Norman Lewis,

Pere Gimferer,

Dzikie palmy, Wiliam Faulkner

Nicolas Bouvier

Mario Praz, O meblach w stylu empire

 

…..

To także aspekt niebezpieczeństwa książki Rodrigo Rey Rosa.
Wracając do toreb i kieszeni Anny vel Severiny (Anny Severiny) – otóż ta kobieta wraz ze swoim ojcem/dziadkiem/kochankiem (tu w zależności od odpowiedzi Anny) przez całe życie kradnie książki – nie tylko z księgarni. Uznani za książkową wersję Bonnie i Clyde’a często zmieniają miejsce zamieszkania, przeprowadzając się z kraju do kraju, i choć ich sława w każdym książkowym zakątku jest rozpowszechniona udaje im jakoś uniknąć się kary.
Podczas jednej z kradzieży książki przez Annę, która ma miejsce w Entretenidzie nasz bohater zakochuje się w niej (podobno wszyscy okradani przez nią tak mają) i od słowa do słowa, a raczej od jednej ukradzionej książki, do drugiej zostają czymś na kształt pary.
Jest jeszcze – w Severinie – oprócz wszędobylskich książek, oprócz miłości do nich i kobiety wątek kryminalny. Nie chciałabym w tym miejscu za dużo zdradzać, ale moje zdanie jest takie, iż ta tragedia, jaka się wydarzyła była poniekąd spowodowana brakiem umiejętności (albo możliwości) oddzielenia świata realnego od tego stworzonego przez autorów książek czytanych przez bohatera Rosy. W ogóle cała książka – historia zarówno kradnącej Anny i staruszka, jak i zauroczonego kobietą, która bądź co bądź go okrada właściciela księgarni jest zawieszona w tym jeszcze nie prawdziwym, a już nie książkowym, wymyślonym świecie. W tym miejscu, w którym czasem czytelnik znajduje się po zamknięciu ostatniej strony czytanej historii.
W zawieszeniu.

W takim małym zawieszeniu, a raczej niedosycie pozostawia też Rodrigo Rey Rosa swojego czytelnika. Severina to piękna historia, jej język jest łatwo przyswajalny, książkę dosłownie się pochłania. Trochę jak telegram. I podobnie jak telegram - zbyt krótka. Zbyt skąpa i uboga w tę ciekawą treść, jaką zawiera. Jakby nie do końca opowiedziana. Jakby specjalnie połechtano czytelnika, podrażniono zmysły i rozbudzono ciekawość, aby .. nie wiem – sam dopowiedział sobie resztę? No bo na przykład bardzo chciałabym wiedzieć - i tego mi brakowało – jak Anna I Otto przemieszczali się po świecie, jakie wybory nimi kierowały przy kradzieżach, czy w ogóle to prawda z tymi kradzieżami, jaka jest tajemnica ich związku … te i wiele jeszcze innych pytań rodzi mi się po tej krótkiej, barwnej opowieści. Wszystko to sprawia, że rozkładam Severinę na czynniki pierwsze, myślę o niej. Wszystko to sprawia, że staje się niesamowicie ciekawą książką!
A może Anna vel Severina w ogóle nie istniała? Może była marą wyłaniającą spomiędzy kartek książki czytanej przez bohatera Rosy? To mogłoby dużo wyjaśniać.;)
 
zdjęcie pochodzi z profilu fejsbukowego Wydawnictwa.