Przyznaję długo zastanawiałam się
jak opisać ostatnie moje lektury. Jak je ocenić by nic im nie odjąć, aby nie
były to też słowa trywialne i płochliwe, jak piękne chwile o poranku. Krótkie,
może dla niektórych małoznaczące, ale jak ważne dla samopoczucia (psychiki i
higieny umysły) No bo jak z jednej strony ileż można napisać o historiach
.. co tu dużo mówić błahych, ale też jak tę banalność przekazać aby każdy, kto
przeczyta te słowa zachwycił się nią i zechciał się w niej zanurzyć?
Bo warto! Warto czasem oderwać
się od dzieł z literacką nadwagą, książek o wysokiej temperaturze czytania,
dla kilku fajnych (tak kolokwialnie to ujmijmy) tytułów.
Jakiż nudny byłby świat bez
ciepłych i barwnych opowieści. Bez książek, których zakończenie łatwo
przewidzieć, bez tych historii nad którymi można uronić łzę, uśmiechnąć, albo
pomyśleć „ja też tak chcę”.
Wszystkie te uczucia, ze
wskazaniem na „też tak chcę” (oczywiście w jednym znaczącym aspekcie – połączenia
pasji z pracą jakim? - część domyśli się z lektury książki) towarzyszyły
mi podczas lektury książki Jenny Colgan Spotkajmy
się w kawiarni. To jeden z moich ulubionych rodzajów powieści, czyli jak
zwę je na własny użytek powieść
kulinarna. Spotkajmy się w kawiarni
kusiła nie tylko tym smakowitym podtekstem ale i emanującym – już z tytuły - spokojem
chwili spędzonej nad filiżanką aromatycznej herbaty z ciepłym jeszcze
(uwielbiam dewastować swój żołądek ciepłymi ciastami) kawałkiem ciasta.
Nie zawiodłam się – było kulinarnie,
z przepisami! Do smaku - przy herbacie. Było, jak dla mnie przede wszystkim
inspirująco. A historia? Historia się toczyła swoją drogą, gdzieś miedzy
muffiną z pomarańczą, a filiżanką porannej kawy pod gruszą.
Te klimaty, szczególnie placyk z
gruszą urzekły Issy. Isabela po tym, jak zwalania się pełna frustracji
(eeekhm czytaj: zostaje zwolniona, ale csiii) , bo romans z szefem nie pomógł
jej w utrzymaniu posady, podejmuje wyzwanie otwierając kawiarenkę. Wychowana
przez dziadka piekarza nie mogła postąpić inaczej, do tego jej dobroduszność
każe jej otworzyć kawiarenkę w miejscu, w dzielnicy niezbyt obleganej przez
klientów spragnionych podniebnych doznań. To jej powrót do przeszłości i
przyszłość dla miejsca, które ukochała.
Jak można się domyślać (i nie mam
tu na myśli przewidywalności dalszych losów Issy i kawiarni) w trakcie lektury
czeka na czytelnika mnóstwo cudownych momentów nad talerzem słodkości i filiżanką
jakiegoś parującego naparu, a jak z kolei wiadomo - nie ma nic lepszego jak połączenie
tego obrazka z książką. To właśnie – w dosłownym tego słowa znaczeniu udało się
Jenny Colgan.
W każdym razie ja kibicowałam
Isabeli do samego końca. Końca, który mnie zasmucił, bo zasiedziałam się w
kawiarence przy placyku z gruszą i chciałabym – jeśli nie zostać jej właścicielem,
to wpadać tam częściej na słodką muffinę.
Kolejna książka z serii wakacyjnych
lektur, to książka obok której nie mogłam przejść obojętnie. Jako ta, na której
pobyt w Paryżu, a właściwie Paryżanki zrobiły duże wrażenie musiałam dowiedzieć
się co myśli o nich autorka bloga The Daily Connoisseur (LINK) Jennifer L.
Scott. Tak owszem, można by o jej książce Lekcje
Madame Chic powiedzieć trywialna, błaha i oczywista, ale jak miło czyta się
te (UWAGA! zdawałoby się!) oczywistości.
W kilku rozdziałach swojej
książki-poradnika Scott zawarła jedną mądrość życiową – żyj z pasją! Niezależnie co robisz czerp z tego radość i siłę. Niby
każdy z nas powtarza tę demagogię („och, tak radują mnie ćwierkające ptaszki”)
ale mało kto faktycznie, na codzień ją stosuje. Zwykle życie upływa nam na
marudzeniu, roztrząsaniu, wrzucaniu w siebie - i na siebie – śmieci, i na wielu
jeszcze niepotrzebnych rzeczach, bez których życie wydaje nam się puste, mniej
wartościowe. Tymczasem nie trzeba wiele aby żyć w pełni, wszystkie materialne
sprawy pozostawić obok, żyć w zgodzie ze sobą. Z naturą.
Klasyka? Minimalizm? Naturalność?
S’il vou plait! Proszę bardzo! Lepiej mniej niż więcej, w każdej postaci. To właśnie
stara się przekazać Jennifer L. Scott swoim czytelniczkom (i czytelnikom), sama
natchniona swoją guru duchowo-mentalną Panią Chic (nazwaną tak na potrzeby książki Francuską, u której Scott
jako studentka przebywała na wymianie).
Te rozdziały – m. in: o diecie
(czyli podjadanie nie jest chic), o
czerpaniu przyjemności z codziennych obowiązków jako alternatywa dla aktywności
fizycznej, o ograniczeniach odzieżowych, czyli zasada 10, wreszcie o stylu,
sztuce i urodzie. O wszystkim prosto ale i z pasją. O tym, że można bez piórek,
cekinów i papuzich barw być kobietą, czuć się pewnie.
Lekcje Madame Chic to książka dla tych, które damami chciałby
zostać, dla tych którym wydaje się, że nimi są i dla wszystkich
niezdecydowanych i zagubionych. Taki rodzaj poradnika, który warto poznać,
postawić na półce i czasami do niego wracać.
A na koniec moje radości z
codzienności (oczywiście nade wszystko moi Mężczyźni), a daleko za nimi te
drobnostki, które cieszą, czyli Monika uwielbia:
- głaskać morele,
- wyrabiać ciasto,
- wstawać o świcie,
- rozmawiać z obcymi w tramwaju,
- słuchać jak deszcz stuka w okno,
- zrywać zioła,
- dotykać skał
….
A Wy macie swoje amelkowe radości z życiaJ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz