poniedziałek, 20 maja 2013

sclerosis multiplex, czyli czemu mnie tu nie ma ....


Wiele razy już słyszałam i czytałam, ze książkoholizm – czyli określenie przyjęte na użytek osób uwielbiających czytać (czy też raczej kupować) książki – był jakoby nie uleczalny. Otóż nic bardziej mylnego! Podtrzymuję teorię, iż jak każdy holizm do uleczalnych należy. Ja wyleczyłam się niego z dwóch powodów, z których wolałabym jeden zamienić na hiperksiążkoholizm, lub jakikolwiek inny holizm, byle nie mieć tego, co …mam. Po pierwsze z książek wyleczyła mnie przeprowadzka. Niby wszystko fajnie, warunki niby sprzyjające, przeprowadzka 20 metrów dalej. Wszystko przeniesiemy we własnych (no nie do końca czasem) rękach, a z drugiej strony chyba wolałabym zapakować to wszystko w wielkie kartony i nie martwić się noszeniem. Tak, moje książki dały mi do wiwatu! Niezliczona ilość kursów z mieszkania do mieszkania. Po kilku układnych wypakowaniach z wielkiego kosza, następuje chaotyczne rzucanie książek, bo po pierwsze byle szybciej, a po drugie – i chyba jednak najważniejsze – nikt nie może na nie już patrzeć!;/ Boli nas wszystko – bolą nas mięśnie, ręce, nogi i myśl, że książki to jednak … okrucieństwo;/ Chcemy jak najszybciej się ich pozbyć (chęć podtrzymujemy, jednak czasu mało). Tym oto sposobem wyleczyłam się z książkoholizmu.

Drugi powód dla którego nie mam chęci zaglądać do książek to moja choroba, która wyszła (dobrze, czy nie – nie wiadomo) przy przeprowadzce. Może gdyby nie zmęczenie i stres z tym związany dowiedzielibyśmy się o niej zbyt późno, teraz może jest jeszcze nadzieja i szansa na jako takie funkcjonowanie.

Pierwsza noc na nowym mieszkaniu – co się śniło? Nie pamiętam –mówią, że to, co śni się w nowym miejscu spełnia się. Hmm…mi najczęściej w nowych miejscach śni się coś strasznego – taka chyba głupia podświadomość;/ Tym razem nie pamiętam, może śniło mi się NIC? NIC – to słowo, które mogę wypowiadać mówiąc o mojej chorobie – NIC nikt nie wie. Tak było od początku. Pierwsze popołudnie pod nowym adresem spędzamy na pogotowiu ….odesłani, że niby to NIC mi nie jest. Następny na pogotowiu jest już poranek i … pół dnia. Diagnoza. Drastyczna. Wycina mi połowę życie. Zabiera nadzieję, chociaż staram się ją wypierać. Wypieranie na NIC się zdaje. Specjalistyczne badania wykluczają wszelkie choroby, które po drodze można wykluczyć do tej najgorszej, która jest na końcu łańcucha moich objawów. Na mnie czeka to ostatnie. Najgorsze;/ Z drugiej strony pocieszające jest to, że mogło być gorzej … gdyby patrzeć na to z innej strony. Ale ja mam przecież dziecko do wychowania. Mam …miałam plany. Co to takiego plany? Od 13 maja (niech mi tu nikt nie wyskakuje z pechem) wiem, że plany są o kant … otłuc;/ Od 13 maja wiem tylko, że jedyne czego pragnę (ale nie planuję) to chcę móc biegać za synem uczącym się jeździć na rowerku, nauczyć go mówić, pisać. Chcę aby nie musiał wstydzić się chorej matki, aby chciał się do mnie przytulać …. Chcę być zdrowa! Ale tego nic już nie zmieni.

Nawet nie jest mi szkoda tych wszystkich pięknych, pachnących egzemplarzy, które piętrzą się w jednym z pokoi w naszym mieszkaniu. Żal mi tych, które obiecywałam przeczytać dla kogoś. Albo zwyczajnie mi głupio. Dla osób, które wspominam bardzo miło (nie twierdzę, że – jak tylko zdrowie mi pozwoli nie wrócę do czytania). Dziękuję wszystkim, dzięki, którym czytanie stało się dla mnie jeszcze ważniejsze i jeszcze przyjemniejsze. Dziękuję Pani Bognie za świat książek (dosłownie i w przenośni), Panom Marcinowi i Arturowi za Gombrowicza i Nabokova, Pani Marcie za tyle radości, że nie sposób zliczyć, i wielu innym wspaniałym osobom, które mi zaufały, które powierzały w moje ręce ciekawe tytuły. Przepraszam jednocześnie za te książki, których jeszcze nie przeczytałam. Mam nadzieję, że w niedługim czasie zdrowie pozwoli mi na – chociaż powolne – ale czytanie.

Dziękuję Wam blogerzy, że jesteście. Zaglądaliście tu, choć czasem – zdaję sobie sprawę – było nudno, słabo i bez polotu. Dziękuję za wszystkie uwagi, te krytyczne także.

Ten wpis to nie jest pożegnanie, to próba wyjaśnienie długiej nieobecności i zapowiedź dalszej być może.

Zawsze wiedziałam, że zdrowie jest najważniejsze, ale dziś to twierdzenie staje się dla mnie prześladującym mottem, dewizą, która nie schodzi z moich ust.

Dziś, kiedy przypięto mi łatkę (swoją drogą – czemu wszelkie dziwne, nie do końca rozpoznane choróbska nazywa się enigmatycznie skrótami, pisanymi drukowanymi literami?), wypalono mi stygmat w postaci dwóch wielkich liter, które nie mniej ni więcej oznaczają powolne wykańczanie organizmu;/ Taki pech, że choroba, która krąży w paśmie europejskim, dotyczy głownie kobiet od 16 do 40 roku życia akurat trafiła na mnie i to akurat kiedy zostały mi raptem dwa lata do zakończenia okresu zagrożenia;/ Taki los! Los na szczęście dał mi kochających i kochanych bliskich – dał mi wspaniałego Męża i Syna. Dwóch mężczyzn, którzy są moją radością, wsparciem i celem, dla którego udaję, że nie czuję pogarszania się zdrowia. Dla których wstaję, chociaż słabo mi, staram się być silna dla nich.

Mój tatuaż brzmi SM.

 

9 komentarzy:

  1. Przykro, że aż strach:(
    Przekazuję wirtualnie dużo siły i woli do walki
    Przytulam też najmocniej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie da się nie płakać. Ale wierzę, że lekarze Ci zahamują tę chorobę tak dobrze, że nie odczujesz jej w żadnym roku swojego życia. I pamiętaj, że medycyna ciągle idzie z postępem. Wiem, jak kochasz swoje dziecko i nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak się musisz martwić. Jednak to, że byłaś na pogotowiu ro pewnie tylko atak i minie i będziesz żyła normalnie. Wierzę w to, naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przytulam wirtualnie. Zycze duzo sil do walki z choroba.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moni, ściskam bardzo, bardzo mocno :**

    OdpowiedzUsuń
  6. mocno przytulam i modlę się o Twoje zdrowie. oczy mam mokre lecz wierzę, że będziesz robić te wszystkie rzeczy z Synkiem i On nigdy wstydzić się Ciebie nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Moni,
    Zyczę dużo sił, zwłaszcza w boksowaniu się z nasz ą służbą zdrowia, bo pewnie da się chorobę spowolnić, tylko nie wiadomo, czy jest do tych leków i terapii łatwy dostęp.
    Nie myślę, żeby Twoje obawy co do synka się spełniły, na pewno wstydził się nie będzie. Wbrew pozorom choroba w rodzinie to szkoła dojrzałośći i odpowiedzialności, testowane na własnej rodzinie, gdzie choroby oznaczone skrótami były i są.
    Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja ze swoim RZS życzę Ci pogody ducha - mimo wszystko. Mimo kłopotów, uczucia bezsilności, strachu i boksowania się z państwową służbą zdrowia. Nie poddawaj się i czerp tyle, ile zdołasz - nawet jeśli miałoby być "na zapas".

    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję WSZYSTKIM za wsparcie i miłe słowa! Więcej napiszę za tydzień - właśnie kładę się do szpitala.
    Pozdrawiam wszystkich dobrych ludzi!:)

    OdpowiedzUsuń