Chcielibyśmy posiadać już takie
zdolności aby książeczkę Zwierzęta na wsi móc wykorzystać pełni – bowiem oglądanie
jej (które na razie musi nam wystarczyć) jest jak powiedzenie „byłem na wsi”
podczas gdy zwyczajnie przejechało się przez nią samochodem. Wyklejanki,
kolorowanki, możliwość wykonania papierowych elementów (np. maski na buźkę)
quizy, zagadki … wszystko to jest świetną zabawą, którą można dawkować sobie
przez kilka tygodni, jak prawdziwe wczasy agroturystyczne. Książeczka Emily
Stead to nie tylko zabawa ale przede wszystkim nauka, a jak wiadomo nauka przez
zabawę to najlepsza rzecz pod słońcem. „Miastowe” dzieci mogą poznać z niej
świnki, krówki, i wszelkie ptactwo z zagrody – ich zwyczaje, to, co jedzą, jak
się zachowują. Szkoda tylko, że książeczka o wsi nie powstała dzięki pracy
polskiego autora, bo w końcu Polska (podobno) wsią stoi. Tak, czy owak ta
pozycja jest magiczna do tego stopnia, że ja muszę powstrzymywać się od zepsucia
zabawy Synowi, który do książki dopiero dorasta.
Przy okazji tej książeczki o wsi
dla dzieci chciałabym jeszcze szybko wspomnieć inną książkę poruszającą
wiejskie klimaty, książkę, którą przeczytałam już jakiś czas temu – tym razem jednak
dla dorosłych i tym razem bez specjalnych zachwytów. Brudna robota – nie uwiodła mnie, jak inne tytuły z serii Dolce
Vita Wydawnictwa Czarne. Może dlatego, iż - również jak to miało miejsce w
innych tytułach - i przy tej spodziewałam się przepysznych przepisów, smakowitych treści
i zachęcających opisów. Niestety – nic bardziej mylnego – Brudna robota Kristin Kimbal doskonale oddaje tytuł tego, o czym
jest książka. To prawdziwa historia prawdziwej miłości - miłości
dziewczyny, której praca za biurkiem i równie „biurkowe” życie można porównać do
sterylnych warunków. Dopiero miłość, jak przysłowiowy grom z nieba sprawia, że
ta wyskakuje ze swojego czystego pachnącego i przewidywalnego życia, prosto w
objęcia …. no właśnie - nie tylko ukochanego. Krowy, świnie, błoto, ciężka praca
(często za ciężka wydawałoby się jak na kobietę) … ale cóż, wytrwała, o czym
można przekonać się też włączając Internet. To by były wszystkie zachwyt – nad autorka
i jej siłą – dla tej książki. Niestety, poza tym nic mnie nie wciągnęło, nie
zauroczyło (wciąganie opornej krowy na kipę samochodu, dojenie o świcie i
przerzucanie gnojówki nie dla mnie). Nie znalazłam też przepisów dla siebie,
nie zgłodniałam – a tego oczekuję po Dolce Vita.
Bardzo lubię książki które mnie inspirują
kulinarnie, szczególnie jeśli są to takie książki, po których wcale się tego
nie spodziewam, czyli nie koniecznie kucharskie. Najbardziej lubię, kiedy inspiruje
mnie beletrystyka, w której znajduję smakowite przepisy. Właśnie czytam Receptę na miłość Barbary O’Neal i
jestem tak zachwycona książką, że w moim mniemaniu nie jest ona ani w
najmniejszej cząsteczce romansem, a książką pachnącą chlebem, ciastem i
miłością ... do tego, co lubi się robić najbardziej. W przypadku bohaterki O’Neal –
do gotowania. Dość powiedzieć, iż Receptę
mam od kilku dni, a jej strony już wypadają po tym, jak eksperymentuję z
książką w kuchni!
Na mojej półce w kuchni stoi
kilka takich książek – powieści, w których zaznaczone mam wypróbowane przepisy! A jakże - wypróbowane – bo z takimi przepisami
natychmiast eksperymentuję. Właśnie słoneczny chlebek Ramony (bohaterki książki
Brabary O’Neal) piekłam już kilka razy! I to właśnie ta książka i ten pyszny chlebek
zainspirował mnie do zorganizowania spotkania w mojej bibliotece. Spotkania,
którego tematem przewodnim będą właśnie powieści inspirujące kulinarnie.
Chciałabym to spotkanie zapalonych bibliofilek urozmaicić wizytą autorki takowej
książki, niestety przychodzą mi na myśl tylko autorki zagraniczne. Znacie może
jakąś polska pisarkę, której książka zainspirowała Was, albo mogłaby
zainspirować do udania się do kuchni w celach upichcenia czegoś? Jeśli znacie
podzielcie się proszę ze mną. Najciekawszy komentarz czeka książkowa nagroda;)
Te moje poszukiwania kuchenne
zaprowadziły mnie w nocy na mój ulubiony blog kulinarny Whiteplate, a stamtąd niedaleko
już do włączenia piekarnika. Właśnie delektuję się zapachem i smakiem ciastaczekoladowego;)
Będąc w temacie kulinarnych
inspiracji – w ten weekend poznałam nowy inspirujący adres – a jakże –
wykorzystany już także – który pewnie stanie się jednym z moich ulubionych
adresów, pod jaki będę zaglądać, aby zając moje spragnione sprawiania słodkich
(i nie tylko) radości dłonie. Tarta wyszła wyborna! Dziękuję Pani M., która przesłała mi ten adres:)!
No i ciastem, które piekę
dosłownie co chwilę, moim numerem jeden ostatnich dni jest to oto
superczekoladowe (bo wzbogacone przeze mnie kawałkami gorzkiej czekolady)
ciasto zwane - przekornie* - ciastem awaryjnym!
Smacznego Wam życzę w udanych
próbach kulinarnych i pamiętajcie o nazwiskach autorek, które wplatają w swoje
powieści przepisy.
*przekornie - bo u mnie nie pojawia się awaryjnie, a cyklicznie raczej;)
zdjęcia okładek książek pochodzą ze stron Wydawnictw
O, a ja tak się na tą "Brudną robotę" napalałam. I tak kiedyś pewnie zakupię, ale... znacznie ostudziłaś mój zapał.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że z "Recepty na miłość" aż unosi się zapach świeżego chlebka. Ja co prawda do pieczenia mam akurat dwie lewe ręce, ale czytać o tym bardzo lubię, a chlebek piecze czasem mama, więc tak czy siak jest mi dobrze ;))
A co do polskich autorek to może Katarzyna Enerlich z jej "Prowincją pełną smaków". Tam co prawda jest trochę inaczej niż w powieści O'Neal, bo nie są podane dokładne przepisy z konkretnymi proporcjami etc., ale raczej receptury wplecione w tekst główny. Choć jeśli ktoś bardzo będzie chciał to i tak to sobie jakoś wypisze i da radę :)). W "Sklepiku z niespodzianką" Michalak też są podane przepisy. Nie czytałam jeszcze co prawda, ale mignęło mi kilka przy przeglądaniu. W "Bluszczu prowincjonalnym" Kosin, też znalazło się kilka kulinarnych porad i opisy regionalnych, podlaskich potraw. No i kojarzy mi się też trochę "Cukiernia pod Amorem" z tymi swoimi jagodziankami, ale tam to chyba bez przepisów też było? Choć zaproszenie Gutowskiej-Adamczyk pewnie wyszłoby na dobre, wszystkie relacje ze spotkań z nią kojarzę z przywożonymi przez autorkę babeczkami ;))
Izusr ja też strasznie chciałam książkę Kimball ;/ ale w sumie nie jest najgorsza, tylko ja być może czegoś innego oczekiwałam;/
UsuńDziękuję za tyyyle podpowiedzi!:) Będę miała na uwadze.
Przeczytam kiedyś, to na pewno. Bo jakoś mnie ciągnie cała ta seria :))
UsuńNie ma za co, pewnie takich książek jest dużo, dużo więcej, bo mam wrażenie, że od jakiegoś czasu mamy modę na takie "kulinarne powieści". I dobrze. Ja lubię, chociaż... tak ciężko jest o tym czytać i nie biegać co chwilę do lodówki albo szafki ze słodyczami! ;D
Aaaa jak już Ci się uda jakieś takie spotkanie zorganizować, to pochwalisz się tu, nie? Nie muszę o to prosić, mam nadzieję :))
Pewnie, że się pochwalę:) .... Izusr to musi być jeszcze taka autorka, która będzie miała chęci i czas przyjechać;/;))) No i w ogóle mam nadzieję, że to wyjdzie, bo planuję tak wspomóc bibliotekę!
UsuńWiem, wiem. To może być ciężkie. Ale trzymam kciuki, żeby się udało! :))
UsuńDzięki;)))
UsuńIzusr może nie walkowerem ale trafiłaś i chyba się spełni:))) więcej napiszę na priv:)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńmnie latami inspirowała Chmielewska jedzeniem byle czego, bo jak wiadomo są ciekawsze wątki w kryminałach ;)
OdpowiedzUsuńgwiezdna Chmielewską czytałam tak dawno, że nawet nie pamiętam kwestii jedzenia, ale chyba kawa i piwo też tam były, bo to mi się kojarzy ;))
Usuń